Moje ostatnie tygodnie nad wodą przypominały mi z jednej strony moje początki nad Zugersee a z drugiej zachowanie zakręconego, jak słoik, cyrkowego clowna. Pogodowo mam od kilkunastu dni, a możne tygodni już (???) totalne nieporozumienie. Zmiana na zmianę goni zmianę pogody – chore to i tyle.

Potarłowe klenie wcięło! Poważnie, wyparowały. Tak jak w tarle były i grupowo się bzykały, tak po tarle i kilku słonecznych dniach ktoś je zniknął. Podobnie z jeziorowymi szczupakami. W okolicach początku maja dosłownie brukowały brzeg jeziora, stojąc sobie w równych odstępach, wprawdzie w rożnej rozmiarówce ale co 20 metrów w zasięgu wzroku stał esox. Zaczął się maj, przyszło słońce, ciepło, potem kilka chmurek, nadal ciepło, odpowiedni wiaterek i … szczupaki wcięło. Tak jak były, tak ich nie ma. Szczupaki też ktoś zniknął! No i ta pogoda. Kilka dni temu łowiliśmy wspólnie z Mackiem i Robertem brodząc, w krótkich rękawach, w alzackim Renie. Później przez szwajcarskie Alpy przelała się kilkudniowa słoneczna fala niosąca 29°C. Tydzień później spadł śnieg! W maju!?! Ja nie wiem … nooo może ja się nie znam, ale w takich warunkach to nawet rozwielitki tutaj nie biorą.

W przyborze tzw. weny wyskoczyłem dziś nad moją ‘prywatną’ kałużę. Wziąłem ze sobą garść wabików, wędkę, multiplikator, 2-3 przypony i ruszyłem z buta nad wodę. Najpierw wykonałem kilka rzutów z kamieni, tak żeby zobaczyć co w wodzie piszczy. Niewiele piszczało, więc zmieniłem twardego jerka na Bull Dawga Micro i poczułem ostre i szybkie podbicie. Później drugie. Z ciekawością schowałem się za gałęzią i doholowałem gumiaka pod stopy, z wody wyskoczył szczupak, nieduży, taki +/- 75 cm. Rzuciłem jeszcze raz w to samo miejsce i znowu był, tym razem stuknął w gumę ostro ale ja bylem ponownie szybszy i wyciągnąłem mu ją z pyska. Jeszcze jeden rzut i … nic. Zmiana na Bull Dawga Spring. Rzut i wyjście, tej samej ryby. Ponowny rzut i atak, który znowu wygrałem i nie dałem rybie zagryźć wabika. Możecie mnie spokojne posądzić o problemy psychiczne, zabawę w berka lub tresurę ryb ale ja po prostu chciałem zobaczyć, jak szybko szczupak przestanie atakować tą samą przynętę. Dzisiaj były to trzy razy.

Zmiana miejsca. Wchodzę w krzakuny takie, że klaustrofobii można dostać. Rzucam pod wystający nad wodę konar i zwijam linkę. Widzę natychmiastowy pościg, niezbyt szybki ale zdecydowany. Szczupak już rozchyla pysk i skrzela a ja wyciągam wabik z wody. Jest progres, bo zastanawiam się po co? Przecież ta ryba była już poważna! Rzucam jej ponownie na głowę a ona mnie i wabik zlewa ciepłym moczem … i odpływa. Przechodzę dalej i widzę kolejnego małego szczupaka. Skradam się, jak Tofik, zza drzewa ale esox mnie widzi i odpływa. Rzucam za nim szybko ale nie reaguje. Zwijam linkę i rzucam w prawo, pod same konary przy brzegu. What the fuck!? Gejzer wody i natychmiastowy atak … dwóch ryb! Mniejszy był szybszy. Znowu taki +/- 75 cm wygrał wyścig o nagrodę dnia. Obok pływa większa sztuka i nie daje za wygraną. Koniecznie chce wyrwać z pyska ogon wabika. Ale nie udaje się jej ta sztuczka. Za to malej rybie udaje się przegonić konkurentkę w rozmiarze 90+ wpływając jej centralnie na schaby. Duży szczupak odpływa. Ale tylko na moment. Ja, w międzyczasie, wyciągam aparat i robię pierwsze zdjęcie. Większa z samic wraca, ponownie podpływa i czeka cierpliwie co się dalej będzie działo. A działo się …

Gały wychodzą mi z orbit, bo dopiero teraz łapię, że ryba wcale sobie mną nie przeszkadza. Prawdopodobnie wcale mnie nie widzi, natomiast widzi tylko żarcie. Mniejszy szczupak zaczyna się ponownie szarpać, wściekać i tańczyć na ogonie. Na chwile wykłada się na bok i leży, i w tym momencie większa ryba wali z pełnym impetem atakując zapiętego na haku 75 centymetrowca. Szczena opada mi na glebę. Od razu zaczynam robić zdjęcia i proszę pod nosem o choć jedno udane. Po kilkudziesięciu … (-set) sekundach większa ryba stwierdza, że ten kąsek jest jednak zbyt duży i mu nie podoła. Puszcza ofiarę, opływa ją dwa razy powolnie, widać, że ma złe intencje ale w końcu odpływa pod spory, zwalony konar. Uwalniam zaciętego zębacza i wygrzebuje się z krzaczunów na pobliską ławkę przy piknikowym palenisku.

To już drugi taki przypadek w moim życiu, ale tym razem udało mi się go udokumentować. Hell ya!

2014, pitt