Chyba każdy z nas wędkarzy – pisząc „chyba” bagatelizuję w sposób oczywisty, ponieważ wiem, że dotyczy to większości z nas – przeżył rozczarowanie jakością sprzętu. Sprzętu często opiewanego hołdami katolowych guru, ociekającego marketingowym bełkotem na najwyższym poziomie technicznym i legendami „miszczuf” internetowego PRu. Wędkarz, zwłaszcza muszkarz, to z reguły człowiek łakomy na nowości i chciwy przewagi technologicznej. Czy to ze względu na niezawodność, czy to ze względu na wygodę, czy też ze względu na zwykłe gadżeciarstwo – nie gra roli – lubimy mieć nowe, bo nowe to często lepsze … no a lepsze to oczywiście bezpośredni wzmacniacz ilości brań i złowionych okazów. I tutaj nas golą jak baranki na sweterki, a my się dajemy golić jak baranki i tak samo jak baranki, nie nosimy tych sweterków. No ok, bez dramatyzowania, nie zawsze kupujemy chłam, ale zdarza się sparzyć. W ostatnich latach coraz częściej. Powodów nie ma co wymieniać, bo jest ich bardzo dużo, czasami indywidualnych i nie zmiejszy to poziomu frustracji. Sfrustrowanie napada nas bez ostrzeżenia, często dając nam brutalnego kopa w klejnoty, a zwłaszcza wtedy, kiedy mamy problem a producent nie czuje się odpowiedzialny za jakość własnego produktu, wpajając nam, że mieliśmy pecha, albo że to my jesteśmy problemem. Tutaj tzw. wkurw jest największy i przyznam, że właśnie ten tzw. pospolity wkurw skłonił mnie nie tylko do napisania tego tekstu, ale także do zamiaru (słownie i wyraźnie: zamiaru) zbudowania kolejnej zakładki, zakładki w której będę chciał (w zamiarze) przedstawiać produkty zarówno dobre (wręcz zajebiste – czyli badass) jak i produkty słabe jak kupa (peace of shit – czyli POS).
Oczywiście, że nie będę obiektywny, tak samo jak mało obiektywne są katalogi i tak samo jak mało obiektywni są niektórzy producenci czy przedstawiciele, zwłaszcza podczas rozpatrywania zgłoszeń reklamacyjnych.
Co mnie jeszcze skłoniło do pójścia w tym kierunku, to dyskusja o kołowrotku (na pewnym portalu wędkarskim), którą to dyskusję podsunął mi pod nos bardzo dobry kolega, wiedząc że nie bywam i że nie czytuję. Sytuacja sama w sobie nie była dla mnie niczym nowym a wręcz déjà-vu, ponieważ od razu przypomniała mi się podobna afera z przed parunastu lat, kiedy Kuba (aka Standerus) opisywał swoje przeboje z Panem Czesiem i cieknącymi woderami. Obśmiałem się jak norka ale konkluzja była jaką była. Coraz więcej miłośników chłamu wyje ze szczęścia, że wydało mało na towar z gównolitu – coś jak w moim starym tekście o aldicyzacji społeczeństwa: jak jest dużo i tanio, to jest dobrze! … teraz to już chyba głęboko posunięta aliexpressyzacja ha-ha-ha …
Zanim zamierzona zakładka się (kiedyś być może) urzeczywistni, rzucę na pierwszy ogień i pod fleki firmę Scierra. Nawet w przypadku jednej i tej samej firmy mamy cienie i blaski, co ciekawe, cienie są po stronie firmy a blaski zdecydowanie po stronie przedstawicieli handlowych, którzy wyraźnie widząc w jaki sposób producent traktuje reklamacje, starają się załagodzić sprawę i zachować zadowolonego klienta. I chwała im za to! Zadowolny klient wróci do sklepu a to czy kupi jeszcze raz towar producenta lecącego w kulki, pozostawmy otwarte … bo z czasem często nie, ponieważ taki producent wylatuje wraz z towarem z asortymentu …
Otóż firma Scierra sprezentowała mi dosyć pełen kosz wrażeń. Ale po kolei.
Za namową Michała (aka Bujo) zamówiłem kiedyś krótkie wodery modelu CC3. Używałem je jakieś 2-3 sezony, chyba nie dłużej. Były w tym czasie dwa razy prane. I nie mogę powiedzieć na nie złego słowa. Szczelne, wygodne i w zdecydowanie niskiej ale adekwatnej do jakości cenie. Ze względu na fakt, że niechętnie wyrzucam dobre rzeczy, raz, po co, skoro są dobre? A dwa, staram się nie zaśmiecać środowiska śmieciami, których można uniknąć. Zapytałem wśród kolegów, czy któryś z nich nie szuka tanich ale używanych woderów, w dobrym stanie. Jeden z kolegów się zdecydował i je ode mnie odkupił. I biega w nich do dziś i jest zadowolony. Wodery CC3 są zdecydowanie badass!
Ta sama firma dała mi wędkę muchową Salis do linek w klasie 7. Zabrałem ją ze sobą na wyprawę do Meksyku, gdzie brawurowo się spisywała i pokonała wiele baby tarponów i kapitalnych mangrove snapper. Tak długo dzban wodę nosił, tak długo jak … szczytówka nie pękła. Ni z gruchy, ni z pietruchy zostałem na łodzi gajda bez patyka. Tzn. miałem jeszcze #11 ze sobą, co było tego dnia lekką przesadą. Gajd miał na całe szczęście kij zapasowy, SAGE Z-Axis … ha-ha-ha, więc mogłem dalej jak człowiek łowić … ha-ha-ha … Także w dni następne, bo zapasu w tej klasie ze sobą nie zabrałem. Już z hotelu napisałem do Scierra co się stało, że kij kupiłem w Holandii, że mieszkam w Szwajcarii i że wędka mi pękła na rybach w Meksyku. Po trzech dniach dostałem odpowiedź, że muszę się zwrócić do sprzedawcy, czyli tam gdzie kupiłem. No więc po powrocie z urlopu znalazłem kwit i piszę maila do Holendra. Dostaję, prawie natychmiast, wiadomość zwrotną i prośbę o zdjęcie kwitu i połamanego elementu oraz dolnika a oni załatwią resztę. Po parunastu dniach odebrałem paczkę a w niej nowy szczyt – hurra! Montuję wędkę i zonk – nie pasuje, ni chuja! Teraz jest tzw. wkurw … no wiecie. No więc piszę do Holendra i przedstawiam sprawę raz jeszcze, wysyłam od razu zdjęcia pomiaru elementów suwmiarką, tak żeby widział co jest na rzeczy. Dostaję odpowiedź, że te … tutaj przemilczę … ze Scierry pewnie zmienili producenta i części starszych serii i aktualnych do siebie nie pasują. Never mind, pisze mi sprzedawca, wyślę ci nową wędkę a z tą starą możesz sobie zrobić co chcesz, np. podpórki do pomidorów albo latawiec lub np. … whatever. Sprzedawca zdecydowanie badass! A podejście firmy to absolutnie POS!
To jeszcze nie koniec przygód z firmą Scierra. Miałem (tzn. nadal leży, od momentu z zonkiem w praniu, nieużywana w szafie i czeka na pomysł, co z nią począć) kurtkę do brodzenia model C&R Wading Jacket. Po dobrych doświadczeniach z woderami CC3 pomyślałem sobie, że za te pieniądze i na wyprzedaży powinno być dobrze. Kupiłem kurtkę i nosiłem ją bez szwanku przez dwa sezony. Żadnych problemów. Ale przyszedł czas na pierwsze pranie i regenerację, więc zgodnie z zaleceniami na metce wyprałem i wysuszyłem. I to był kardynalny błąd w sztuce! Po głowie kołatały się dwie kwestie, czyli (1) noś aż się rozpadnie i nie przejmuj się, że śmierdzisz padliną, albo (2) towar jest po prostu słabej jakości. Ale zaraz, zaraz, jest przecież serwis, obsługa klienta, zainteresowanie własnym produktem czy wizerunkiem firmy. Zrobiłem kilka zdjęć i wysłałem maila do firmy Scierra.










Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Od razu napiszę, że do dziś nie dostałem żadnej opdowiedzi, na żaden z kilku maili w tej sprawie. Fenomenalny serwis, nieprawdaż? Okazało się również, że nie ma już żadnego przedstawiciela na Szwajcarię. Pomimo, że na stronie firmy nadal podaje się firmę Glardon Stucki jako dystrybutora na kraj, w którym mieszkam. Zainteresowanie własnym produktem czy wizerunkiem firmy? Człowieku naiwny, na której planecie żyjesz?! Serwis klienta firmy Scierra to zdecydowanie POS!

Zaczerpnięte z: http://www.scierra.com/top-menu/distributors/
Jaki morał z tego płynie i czy można się z tej historii czegoś nauczyć? Ależ oczywiście. Chociażby, że jedna jaskółka wiosny nie czyni a jedne dobre gacie nie dają gwranacji, że inne produkty tej samej firmy są też tak samo dobre. Można się też nauczyć, że firmy ze słabym serwisem należy omijać szerokim łukiem. Najgorsze jest to, że czasami trzeba zapłacić frycowe, żeby się przekonać, że z gówna bata nie ukręcisz.
pitt 2022