Pamiętacie jak Kuba kiedyś napisał do mnie: ‘Weź i zacznij te klenie po plecach głaskać i łap je w końcu po ludzku!’ – przy czym muchę miał na myśli – nooo … ja pamiętam. Oczywiście. Było to krótko po tym, jak zainteresowałem się połowem szczupaka na muchę właśnie.

Ostatnio, paręnaście dni temu, siedzę sobie przy imadle i kręcę kolejnego kurczaka na nadchodząca wiosnę, do pokoju wchodzi syn, z jakimś szkolnym problemem odnośnie budżetowania bodajże, widzi imadełko, widzi materiały, widzi w połowie gotową muchę i pyta: ‘Tato, po co ty kręcisz muchy? Przecież my nie nie mamy muchówki’. ‘Mamy’. Młodemu gały orbitują, szczena na parkiet leci a z ust kolejne pytanie, rodem z holenderskiego coffeeshopu: ‘Taaaak? Od kiedy?’ … ‘Taaaak gdzieś od 2-3-4 lat … chyyyyba?’ – odpowiadam. Junior traci przytomność i mdleje z impetem.

Normalnie, był ostatnimi latami tak cyckami zajęty, że kompletnie stracił odniesienie do rzeczywistości. Jak już się ocknął, to oczywiście spokoju już mi nie dał a ja sobie przypomniałem, jak razem na ryby jeździliśmy. Jakie kleniska, na upatrzonego, łowiliśmy. Jak wspólnie robiliśmy zakłady: kto z nas, która rybę, w którym rzucie i na którego woblera złowi. Ehh … to były czasy … ehh … zaraz potem przyszły czasy cycków.

Wracając do teraźniejszości. Junior był tak skuteczny w sile perswazji, ze przekonał mnie, o konieczności zakupu nowego sprzętu szczupakowego a jemu, tak całkiem na poważnie, wystarczy ten obecny, który on chętnie i bez fochów w spadku przejmie. Nie oszukujmy się, długo mnie przekonywać nie musiał. Najżeńsza z żon na tak dobrą wiadomość przyklasnęła z radością i pognała mnie pędem do pobliskiego e-baya. Bardzo mi się tam podobało. Spodobało mi się na tyle, że od razu, co za przypadek (sic!) przypomniałem sobie grożący palec Kuby Standery: ‘Weź i zacznij te klenie po plecach głaskać i łap je w końcu po ludzku!’ i kupiłem, z marszu, że tak powiem, sprzęt pod (wtedy jeszcze) jeziorowego klenia.

Obecnie, początkowa, fascynacja przepoczwarza się, w zastraszającym tempie, w mutację bardzo ciężkiej odmiany manii prześladowczej. Codziennie staram się ukręcić chociaż jedną muchę. Częściej dwie. W weekendy trzy do pięciu. Chodząc po sklepach macam wszystko co tylko da się pomacać – tylko bez skojarzeń – i przerobić na streamery, tzn.: wełnę, włóczki, pióra, nitki, folie, koraliki, peruki i wszelakiej maści kłaki, i futra … i co tam jeszcze dają. Widząc kawałek drewna nie przerabiam go, oczami wyobraźni, na jerka, tylko zastanawiam się, jak z niego zrobić stojak na narzędzia lub karuzele do flasha.

Trochę się boję … przecież to nadal i jak by nie patrzeć dopiero początek!

2013, pitt